Katastrofalna lekcja francuskiego :)

Dzisiaj taki luźniejszy temacik, mianowicie opowiem o mojej lekcji francuskiego, jaką miałam w tym tygodniu, a która zupełnie się nie udała. 

Od jakiegoś czasu moje lekcje francuskiego z Leicą polegają na tym, że: rozmawiamy, ona mi sprawdza jakieś ćwiczenia (jeśli zrobiłam jakieś i jeśli miałam problemy ze zrozumieniem, bo zazwyczaj mam zeszyty ćwiczeń z podanymi rozwiązaniami) i/lub czyta i poprawia moje wypracowania. Na ten tydzień, w związku z wielką ilością czasu, jaką spędziłam pracując i szukając różnych inspiracji dla naszego projektu "pracowego" (zakładanie własnej firmy), nie napisałam ani żadnego wypracowania, ani nie zrobiłam jakiejś dużej liczby zadań gramatycznych, więc w zasadzie lekcja miała być tylko konwersacją.
Na dodatek w minionym tygodniu nasze zgranie godzinowe było prawie zerowe, dlatego umówiłyśmy się w centrum miasta, że pójdziemy do jakiegoś baru, który pasował nam obydwu i dosłownie pomiędzy innymi aktywnościami dnia, na dwie godzinki. Gdybyśmy miały iść do domu którejkolwiek z nas, zajęłoby to jakieś 45 minut więcej, a że nasza lekcja miała polegać tylko na rozmowie, pójście do baru nie stanowiło większego problemu. Mało tego, nawet wydawało nam się fajne, takie odejście od rutyny.

Znalazłyśmy przytulny, nieduży bar/restaurację, usiadłyśmy, zamówiłyśmy nasze napoje, konwersacja trwała w najlepsze, a tutaj nagle (była godzina 16) okazało się, że pani kelnerka zaczęła zasłaniać żaluzje, zamiatać podłogę... I zdałyśmy sobie sprawę (co pani nam potem potwierdziła), że po obiedzie bar zamyka się aż do wieczora. Tak tak, sztywne hiszpańskie zasady i godziny posiłków, słyszałam, że we Francji jest podobnie, no i masz ci klops! Rade nierade musiałyśmy wyjść z baru, jako że już byłyśmy ostatnimi klientkami (niby pani nas nie wyrzuciła, ale kiedyś pracowałam w barze i wiem, jakie to jest okropne jeśli czeka się na tę ostatnią osobę, która przez godzinę dopija cztery łyki coca-coli). Do końca lekcji zostało nam niecałe czterdzieści minut, przeszło nam przez myśl, żeby odrobić je kiedy indziej, ale że pogoda była całkiem ładna, to postanowiłyśmy zrobić sobie mały spacerek - kontynuując lekcję. Za chwilę pogoda się popsuła, wiał okropny wiatr, ja zaczęłam żałować, ze nie zdecydowałyśmy się na przełożenie lekcji, Leica może też, ale ani ja, ani ona tego nie powiedziałyśmy. No i tak krążyłyśmy przez te pół godziny po mieście, bo jedyne, czego byłyśmy pewne to to, że nie chciałyśmy iść do żadnego innego baru, bo obydwie zjadłyśmy spory obiad i różne napoje towarzyszące, no a przecież nie pójdziemy do baru "na przeczekanie" i bez zamawiania niczego :D



Kamień spadł mi z serca, gdy nasz czas dobiegł końca :) Bardzo lubię moją lektorkę, ale ta lekcja okazała się wyjątkowo nieudaną, z winy baru, który został za wcześnie zamknięty i trochę chyba też z naszej, że nie przełożyłyśmy lekcji na inny dzień. Na następny raz będę wiedziała :)

2 komentarze:

  1. Wierze w równowagę w przyrodzie, a to oznacza, ze najlepsza lekcja francuskiego przed Tobą ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, mam taką nadzieję, haha, a póki co naprawdę nie mam już zamiaru umawiać się na lekcje "na mieście" :)

      Usuń

Copyright © 2016 Francuski - nauka do B1, B2 .... , Blogger